Biblijna droga wzrostu to droga Starego i Nowego Testamentu, Starego i Nowego Prawa, Prawa przepisów i tradycji, a także Prawa Miłości. Początek drogi wiąże się z symboliką grzechu pierworodnego, czyli ludzką skłonnością do ukrywania się przed innymi, podejrzliwością, ucieczką przed ufnym i otwartym kontaktem, skłonnością do projekcyjnego przerzucania swojej odpowiedzialności na innych. Droga naszego życia jest przede wszystkim zmaganiem się z tymi skłonnościami.
Na kartach Starego Testamentu dowiadujemy się, że na tej drodze postawieni zostają Patriarchowie i Prorocy, czyli ludzie wybrani przez Boga doprowadzenia nas. Potrzebujemy pomocy innych wtedy, gdy jeszcze mocą wewnętrznego światła nie widzimy, jak mamy iść. Jesteśmy bowiemprowadzeni przez "pustynię", coraz mniej zależni od siebie i własnych sił, a coraz bardziej zależni od Boga, od tego, czy ześle nam wodę do picia i mannę do jedzenia, byśmy mogli dalej żyć. Jesteśmy oczyszczani ze zmysłowego obrazu Boga, z własnych posągów złotych cielców, bo Bóg nie jest na nasz obraz i podobieństwo. Na drodze życia duchowego toczymy liczne walki, walki wewnętrzne z samymi sobą, walki między naszymi popędami, skłonnością do wybierania przyjemności, a prawdziwie wolnym wyborem stanięcia ponad nimi w imię głosu swojego serca, którego oczami nie widać, a którego delikatny "szept" słychać w środku duszy. Na starotestamentalnej drodze jest też czas niewoli, czas, kiedy czujemy się skrępowani ograniczeniami z zewnątrz, nie możemy odnaleźć wewnętrznej wolności, czas, kiedy dotykający nas ucisk jest coraz cięższy, a wyzwolenia nie widać. To czas wytrwania, ufności, czas oddania się w ręce Ojca, który poprowadzi suchą nogą przez Morze Czerwone. Stare Prawo jest czasem nakazów i zakazów, czasem nauki posłuszeństwa, zapisanym w Dekalogu. To też czas oczekiwania na płodność, prawdziwie duchową, która wydaje bardziej lub mniej obfity plon.
Nowy Testament to czas rodzenia Syna w duszy, w "miejscu" prawdziwie ubogim, "położonym" z dala od codziennego zgiełku. To czas, kiedy nie potrzeba już przewodnika ani proroka, bo dalsza droga wiedzie przez własne serce. To czas zjednoczenia serc - Boskiego i ludzkiego - w miłości, czas wielkiej radości, realny czas wcielenia. Ta radość jest po to, by - jak Samarytanka - ją rozpowiadać, dzielić się nią ze wszystkimi wokół, by Syn mógł się rodzić też w innych sercach. Na tej drodze jest też czas cierpienia, czas osamotnienia i czas krzyżowania, a więc czas konsekwencji kroczenia nonkonformistycznie, niezależnie, w wolności, za co się płaci niezrozumieniem, odrzuceniem, pogardą innych. To czas przekraczania siebie, ofiary dla innych, czas śmierci tego, co własne. Po nim ma przyjść czas Zmartwychwstania, czas poznania tego, co się naprawdę stało dla tych, którym będzie dane to rozpoznać, dla uczniów. A potem przychodzi czas spędzony z uczniami, świadomość, że spełniło się wszystko, co miało się wypełnić w tym życiu.
