Instytut Życia Intelektualnego

Zdaję sobie sprawę z faktu, że filozofia jest ogólna, wyznacza kierunek myślenia i działania, jednak nie prowadzi szczegółowych badań, nie tłumaczy ludzkich zachowań i nie zajmuje się ich uzdrawianiem. Konkretami zajmuje się psychologia. Wiedza filozoficzna okazuje się i w tej dziedzinie nieoceniona, pozwala bowiem wypracować osobisty stosunek do przyswajanych informacji i wśród wielu kierunków oraz szkół terapeutycznych docenić podejście humanistyczne. Wszak psychologia, tak jak każda inna wiedza specjalistyczna, każda nauka, ma u swoich podstaw rozstrzygnięcia filozoficzne, przyjęte bardziej lub mniej świadomie. I gdy przyglądam się psychologii, zasadne staje się pytanie: po co ona w ogóle jest. Oczywiście ważne i prawdziwe są odpowiedzi, podawane w podręcznikach, iż psychologia pomaga nie tylko chorym ludziom, ale i zdrowym w osiąganiu wyższego poziomu zdrowia, szczęścia i rozwoju. Dla mnie jednak jest ona wsparciem na drodze do Boga, a dokładnie wsparciem na drodze oczyszczenia. Jej zadanie polega na porządkowaniu duszy ludzkiej, na uzdrawianiu jej „chorych miejsc”, towarzyszeniu w poznawaniu prawdy, przede wszystkim prawdy o mnie, ale także o innych. 

Miłość własna

Podobnie jak w filozofii, tak i tutaj, ważne są dla mnie pewne zasady-drogowskazy. Wśród nich jest ta, która uczy, żeby kochać siebie, uczy więc miłości własnej. Dla mnie, dla osoby wychowanej w duchu miłości bliźniego, którego kochać trzeba było bardziej niż siebie, była ważnym „odkryciem”. Uświadomiła mi, że miłość własna jest podstawą miłości drugiego człowieka, że umie kochać innych ten, kto umie kochać siebie. Przy tym miłość własna nie jest egoizmem, nie bierze udziału w rywalizacji, a jeśli – to tylko ze sobą – tą z wczoraj, nie polega na dominacji, nie jest inwazyjna, nikogo nie zawłaszcza i nie osiąga własnych celów cudzym kosztem. Za to domaga się odwagi, by mówić „nie”, gdy czegoś nie chce, by chronić siebie przed różnymi formami zewnętrznego zniewolenia, by zawalczyć o siebie, gdy trzeba. Domaga się samopoznania, które nie jest tylko powierzchowne oraz adekwatnej własnej samooceny, poczucia tożsamości, a więc i przyjęcia siebie ze wszystkimi wydarzeniami swojego życia, także tymi najbardziej mrocznymi. Domaga się należytej, ale nie przesadnej troski o ciało, zwłaszcza słuchania „głosu ciała”, które zawsze mówi „stop”, kiedy jest zmęczone, wyznaczając granice zdrowia. Tej granicy nie wolno przekraczać. Domaga się wsłuchania we własne emocje. Są one po to, by kształtować nasz kontakt ze światem, by je wyrażać, a nie tłumić. Radość jest po to, by się nią dzielić, gniew po to, by wyrazić swoje poczucie niesprawiedliwości, a lęk po to, by ostrzegać przed zagrożeniem, przed zmianą. Domaga się odwagi do własnego rozwoju, do tego, by „dotykać” swoich ran, oporów, by nie uciekać przed prawdą, przed bólem, by zaakceptować go jako część swojego życia i czerpać z niego korzyści, w przyszłości nie popełniając tych samych/podobnych błędów. Domaga się też mierzenia się z uczuciami winy i krzywdy, które pielęgnowane w sobie, mogą wpływać na nas destrukcyjnie. Każde uczucie bowiem, nazywane pierwotnym, ma swoją miarę, ma swój czas. Gdy ta miara się wypełni, uczucie może być „sztucznie” podtrzymywane, przechodząc w tak zwane uczucie wtórne. Człowiek wówczas, bardziej lub mniej świadomie, zakłamuje rzeczywistość, ale też szkodzi sobie, swojej duszy, swojemu ciału i swojemu zdrowiu. Poczucie krzywdy i rola ofiary mogą być usprawiedliwieniem, by nie wprowadzać zmian w swoim życiu, nie rozwijać się, budzić współczucie otoczenia. Dlatego ważne jest, by takie procesy kończyć przebaczeniem i pojednaniem ze sobą i z drugą osobą. Miłość własna domaga się też troski o własny rozwój umysłowy, o poznanie, nabywanie wiedzy, samodzielne decyzje, a co najważniejsze – wsłuchania się we własne serce, w wewnętrzny głos, który mówi, gdzie iść i co robić, i wsłuchania się w osobiste i niepowtarzalne prowadzenie, w swoją indywidualną drogę, na której ma się wyrazić twórcze „ja”.

Samopoznanie i ochrona granic

W samopoznaniu, w pracy nad własnym rozwojem znajduje się pewna „pułapka”. Stanowi ją nadmierna koncentracja na sobie, tak zwane zjawisko faworyzacji własnej osoby, w którym miłość własna przestaje być prawdziwą troską o siebie i przekształca się w egoizm. Praca nad sobą niejako „z natury” swojej może wytwarzać pewien dystans między osobami i oddalać je od siebie. Przyczyną tego zjawiska jest – jak sądzę – pewna nasza niedojrzałość, którą wynosimy ze swoich rodzin, a która przejawia się przekraczaniem cudzych granic. Uświadomienie nam takiego zachowania przez inną osobę, nawet bliską, zazwyczaj nie jest dla nas przyjemne. Z doświadczenia wiem, że ochrona własnych granic może być szczególnie przykra dla otoczenia na początku tej drogi, kiedy nie potrafimy jeszcze uzgadniać naszej asertywności z należytym szacunkiem, nie raniąc innych. Ćwiczenia i czas pozwalają jednak zmienić te niezbyt udane próby w satysfakcjonujący kontakt dla wszystkich. 

Życie wspólne

Relacje z innymi ludźmi są bardzo dobrym „polem” do pracy własnej, do odnalezienia właściwych odległości, do szanowania cudzych granic. Otwierają przed nami bowiem szerszą perspektywę, pokazują, że nie jesteśmy na świecie sami, że właściwym „miejscem” naszego życia i wzrostu jest wspólnota, w której obok nas są inni ludzie, którzy są naprawdę inni i jeśli chcemy żyć razem z nimi, musimy się ich uczyć. W tym miejscu konfrontujemy się z prawdą, że „inność” osoby, jej odmienność na poziomie psychologicznym, polega na subiektywnym sposobie przeżywania. Sposób i siła reakcji danego człowieka w danej chwili i na dane wydarzenie zależy od bardzo wielu czynników, takich jak: przeżyte doświadczenia, nabyte schematy zachowania, aktualne samopoczucie, znaczenie dla osoby, indywidualna wrażliwość, odporność na stres i inne. Ta wiedza uświadomiła mi, że jakakolwiek ocena zachowania drugiego człowieka jest rzeczą równie złożoną jak jej sposób reagowania, że to jest sprawa bardzo indywidualna i nie uprawnia mnie do oceny, do udzielania rad czy partycypacji w podejmowanych decyzjach. Zdałam sobie sprawę także z tego, że nikt nie jest w stanie w pełni zrozumieć innego człowieka, że w swoim „ja” każdy jest ze sobą sam na sam, że nikt z ludzi nie ma doskonałego wglądu w cudzą duszę. Dlatego każdemu należy się szczególna troska, bo im bardziej jesteśmy otwarci, im więcej słuchamy, głębiej poznajemy, tym bardziej możemy zbliżyć się do drugiego „ja”.

Komunikacja bezpośrednia i wprost

W relacjach osobowych mają miejsce pewne utrudnienia czy „przeszkody” komunikacyjne, wynikające z naturalnych ludzkich skłonności. Do nich należą różne mechanizmy obronne oraz tak zwane atrybucje. Za szczególnie uciążliwy mechanizm uważam projekcję, czyli przerzucanie odpowiedzialności za własne winy i błędy na innych ludzi. Do tego dochodzi skłonność przypisywania cech innym na podstawie pierwszego wrażenia, fragmentarycznego poznania czy traktowania ich jako bardziej odpowiedzialnych za zachowania niż my sami jesteśmy. Biorąc pod uwagę wymienione tu trudności komunikacyjne oraz nasze indywidualne zranienia, pozostałe po sytuacjach, w których sobie nie poradziliśmy, a które również zniekształcają nasz odbiór rzeczywistości, a także inne trudności komunikacyjne, jak: zjawisko synestezji (nakładanie się treści własnych przeżyć na odbierane z otoczenia), podobieństwo doświadczeń życiowych (poznajemy własną projekcję, a nie taką treść, jaką słyszymy) czy zjawisko selekcji (dopasowanie treści do posiadanych schematów) nasuwa mi się wniosek, że prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem odbywa się wyłącznie ponad tą płaszczyzną, ponad schematami naszych automatycznych niemal zachowań, gdzieś na styku obserwacji, empatycznego słuchania, żywych uczuć, intuicji, przy jednoczesnym rozumieniu osadzonym w „tu i teraz”. Takie spotkanie wymaga skupienia uwagi, dobrego kontaktu ze swoim „ja”, nierzadko również czasu. To wszystko jest dla mnie wskazówką, by pochopnie nie wydawać sądów, zbyt szybko nie twierdzić, a przede wszystkim rozmawiać, wyjaśniać, rozumieć, mówić bezpośrednio i wprost, problemy rozwiązywać w zalążku, od razu, gdy się pojawią, choć czasami może być to szczególnie trudne.

Ponad zranieniami

Wśród utrudnień komunikacyjnych szczególne miejsce zajmują zranienia. Zranienie jest stanem, który sprawia, że tracimy, przynajmniej częściowo, kontakt z rzeczywistością i zostajemy niejako przeniesieni do swojego wewnętrznego świata. Poczucie zranienia pojawia się w nas wtedy, gdy ktoś nas pomija lub atakuje, gdy nas krzywdzi, sprawia przykrość, narusza wartości, które cenimy, pozbawia nas naszych marzeń i tęsknot. Czasem są to poważne zdarzenia, nieprzyjemny potok słów, czasem tylko spojrzenie lub gest. Zranienie pojawia się zwykle z zaskoczenia. W zranionych miejscach jesteśmy zazwyczaj niedojrzali. Przyjmujemy rolę ofiary, a naszego rozmówcę traktujemy jak oprawcę i krzywdziciela. Wpadamy w pułapkę tej roli i mechanizmów projekcyjnych, przerzucających odpowiedzialność za nasze samopoczucie na innych. Ta pułapka może być jednak dla nas szansą dla przemiany i rozwoju, szansą na lepsze poznanie siebie i drugiej osoby, szansą na dotarcie do wcześniejszych doświadczeń i bardziej satysfakcjonujących rozwiązań. Czasem chodzi o to, by z tak zwanego "zranionego stanu świadomości" wyjść, a czasem, by "wejść" w niego głębiej. Trzeba popatrzeć na nie z boku, z dystansu.* 

Znaczenie istnienia

Na mojej psychologicznej drodze spotkałam się z „Żywą nadzieją”, programem dla osób, które doświadczyły traumy i głębokich uszkodzeń. Te szkodzenia dotyczą samego istnienia, a więc tego, co najbardziej fundamentalne dla człowieka, jego być albo nie być. Na swoje zaistnienie oraz fakt przyjęcia przez rodziców niestety nie mamy wpływu. Jesteśmy tutaj zupełnie bezbronni. A istnienie i życie potrzebuje przyjęcia, potwierdzenia go, zachęcania do pokazania się, wyjścia do świata, potrzebuje reakcji otoczenia na nie. Znamienna jest tutaj prawda, która mówi, że aby dziecko chciało żyć, musi mieć świadomość, że jest czyjeś, że komuś na nim zależy. Dziecko odczuwa tę przynależność, kiedy doznaje od matki troski, jej opieki, a szczególnie przyjemności dotykania. Prawda ta uświadomiła mi, jak znaczną rolę w procesie wychowania mają zaniedbania rodziców. Dziecko, które jest ignorowane i zaniedbywane przez swoich rodziców, stara się o jakikolwiek dotyk, uwagę czy zainteresowanie otoczenia, nawet, jeśli jest ono raniące i niszczące. W okresie samodzielności osoby zaniedbane odczuwają „głód” miłości, świadomie lub nie dążą do tego, by na miłość zasłużyć, by o nią zabiegać, bo nie znają miłości bezwarunkowej. Swój „głód” pragną zaspokoić w różnych związkach, nierzadko patologicznych i niszczących.

Wewnętrzny projekt

Badania dowodzą, że zaniedbania mają bardziej niszczący wpływ na dzieci niż przemoc. Trudność polega na tym, że osoba zaniedbana nie może zrealizować zapisanego w genach projektu osoby, którą powinna zostać. Ten projekt, wolny od jakichkolwiek zniekształceń, dotyczy przede wszystkim charakteru i osobowości. Dzięki niemu każde dziecko wie, co jest dla niego niezbędne, i dąży do wyrażenia go poprzez zabawy i marzenia. Rodzice powinni dostrzec jego potrzeby, choć nawet najlepsi nie są w stanie ich całkowicie zaspokoić. Jednak wiele dzieci otrzymuje od rodziców na tyle dużo, by ich osobowość stała się dojrzała i zintegrowana. Zaniedbanie i przemoc niszczą osobę i traci ona zdolność do rozpoznania swojego projektu. Dzieje się tak wtedy, gdy rodzice są samolubni lub niedojrzali, gdyż sami byli źle traktowani, a ich problemy z dzieciństwa nie zostały rozwiązane. Mają wobec dziecka nierealistyczne oczekiwania lub w jego osobie zaspokajają własne potrzeby. Dziecko traci wewnętrzny pokój i popada w zamęt. Czuje się winne za pragnienia niezgodne z zamierzeniem swoich rodziców. Nie wierzy, że zasługuje na miłość. Odczuwa ból, smutek, złość, bezradność i poczucie klęski życiowej. Zaniedbanie porównuje się do domu, na który nie dostarczono materiałów lub dostarczono inne, dlatego nie może z nich powstać dom zgodnie z jego projektem. Przemoc natomiast to dom, na który ktoś napadł. Taki dom zawsze można odbudować. Tego domu natomiast, który w ogóle nie powstał, odbudować się nie da. Badania podają również, że najbardziej niszczącym rodzajem przemocy jest przemoc słowna. Obejmuje ona: zastraszanie, obwinianie, zawstydzanie, krytykanctwo, dyskryminację, poniżanie i obrażanie. Przemoc słowna niejako odbiera dziecku jego godność, sprawia, że czuje się kimś gorszym od swoich rodziców, co z kolei wytwarza psychologiczny dystans między nimi. Dziecko się izoluje, przeżywa osamotnienie, ma niskie poczucie wartości, traci wiarę w siebie, a także stosuje przemoc w relacjach z innymi. 

Życie ocalone

Głębokie uszkodzenia przejawiają osoby ocalone od aborcji. Życie takich osób charakteryzuje poczucie winy z powodu tego, że żyją, lęk przed odrzuceniem, pesymizm z powodu niezadowolenia ze strony rodziców, zaburzona tożsamość (osoba nie wie, kim jest, ponieważ odbiera zaburzone komunikaty na swój temat), brak osobowej relacji z Bogiem (dla nich Bóg to oprawca), zakładanie masek, by wzbudzić zainteresowanie otoczenia oraz konsekwencje niekarmienia piersią (zubożony kontakt psychologiczny z matką, rzadszy dotyk, zmiany w budowie układu nerwowego, co oznacza, że dzieci te nie są tak szybkie, sprawne, sprytne i inteligentne jak powinny były być).

Życie z wykluczeniem

Do wydarzeń traumatycznych należy niewątpliwie wykluczenie z systemu rodzinnego, odrzucenie, opuszczenie przez rodziców i umieszczenie dziecka w rodzinie zastępczej. Osoby te często wypierają tę traumę ze swojej świadomości, zaprzeczają, iż zostały opuszczone. Żal i przeżycie żałoby po stracie mogą nastąpić dopiero po latach od tego wydarzenia. Przyczyny wykluczenia są niekoniecznie zawinione przez rodziców. Jakkolwiek by jednak nie było, odrzucenie jest problemem wielopokoleniowym, nieświadomie kopiowanym przez poszczególne osoby w rodzinie. Osoba wykluczona otrzymuje komunikat: „Nie jesteś ważny” i ten sam komunikat przenosi na swoje dzieci. Dziecko, które go odbiera, doznaje poniżenia, ma niską samoocenę i trudno mu zbudować pozytywny obraz siebie.

Życie dla Królestwa

Wszystkie te traumy pokazują, że wchodząc w dorosłe życie, bardziej lub mniej jesteśmy obciążeni psychicznie wzorcami zachowań, jakie wynieśliśmy z domu i doświadczeniami, które przeżyliśmy. Możemy te wzorce powielać i przekazywać kolejnym pokoleniom. Sądzę jednak, że naszym zadaniem na ziemi jest przerwać to błędne koło, ten zaklęty krąg historii, i powiedzieć mu „stop”. Do tego potrzeba świadomości swoich obciążeń, przeżycia zdarzeń, które zostały wyparte, przyjęcia siebie ze swoją przeszłością i pójścia w dalszą drogę życia. Te nasze uszkodzenia bowiem, traumy, poczucie winy, niska samoocena, to są rzeczy, do których jesteśmy przywiązani, to jest nasz „dom”, który mamy opuścić. Powiedział o tym Jezus: 

"Zaprawdę powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w tym czasie, a w wieku przyszłym – życia wiecznego."(Łk 18, 29-30).

Renata Muszyńska

 

* Fragment został napisany na podstawie książki Bogny Szymkiewicz, Zranione stany świadomości, Warszawa 2006. 

 

 

© 2013-2025 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl